logo leba logo księstwa łeby logo lot leba

 leba leba  leba  leba   leba
Wyrzutnia rakiet


Wakacje przed wojną w Łebie

Przełomem w historii plażowania w Łebie okazało się otwarcie połączenia kolejowego z Lęborkiem. Od tamtej pory turystów z roku na rok przyjeżdżało więcej

     Trudno podać precyzyjną datę kiedy rozpoczęła się, trwająca z dobrym skutkiem do dziś, przygoda Łeby z turystyką? Myślę, że nie będzie wielkim błędem, jeżeli za umowny początek przyjmiemy rok 1862, kiedy w mieście zawiązało się Towarzystwo Kąpielowe. Zadaniem tej organizacji był patronat nad kiełkującym ruchem turystycznym, w tym nad kąpieliskiem. Aż do końca XIX w. liczba letników w miasteczku była symboliczna i oscylowała wokół kilkudziesięciu osób rocznie. Przeważnie były to rodziny okolicznego ziemiaństwa, które zazwyczaj spędzały całe lato nad morzem.
     Przełomem okazało się otwarcie w listopadzie l899 roku połączenia kolejowego z Lęborkiem i 2 miesiące później przystąpienie Łeby do Związku Niemieckich Kąpielisk Bałtyckich. Celem związku było propagowanie turystyki i wypoczynku w miejscowościach nadbałtyckich, które posiadały szczególne ku temu walory. Jednym ze środków reklamowych był wydany prospekt, rozpowszechniany w 20 dużych miastach. Między innymi w Pradze, Wiedniu, Budapeszcie, Warszawie i Berlinie.      Przyłączenie się Łeby do tej organizacji miało przede wszystkim rozpropagować istnienie miasteczka, o którym wcześniej mało kto słyszał. Atutem była piękna i szeroka plaża, ruchome wydmy, warunki klimatyczne i dwa duże jeziora w pobliżu. Już 6 lat po przyjeździe pierwszego pociągu liczba letników przebywających w Łebie na pobycie dłuższym niż 3 doby, wyniosła 593 w ciągu roku. 4 sierpnia 1913 r. po raz pierwszy powitano tysięcznego turystę w roku kalendarzowym. Potem przyszły chude lata. Pierwsza wojna św. i kiepska sytuacja gospodarcza Niemiec po jej zakończeniu, nie sprzyjały wyjazdom na wypoczynek. Do tego doszła szalejąca na początku lat 20. inflacja. W jej szczytowym okresie do jednej przedwojennej marki trzeba było dopisać 12 zer.
     Ponowną tendencję wzrostową w turystyce zanotowano w 1928 r., kiedy roczna liczba wczasowiczów znowu przekroczyła tysiąc. Tak z roku na rok przybywało letników, ale i tak było to 20-krotnie mniej, niż w najmodniejszym wówczas kąpielisku bałtyckim - Sopocie.
     W połowie lat 30. w Gminie Miejskiej Łeba było zameldowanych 2,5 tyś. mieszkańców, przy czym samo miasto liczyło 1,8 tyś. czyli nieco mniej, niż połowę obecnego stanu. W tym okresie, obok turystów indywidualnych, do Łeby licznie zaczęli przyjeżdżać turyści ze skierowaniami organizacji "Kraft durch Freude" (Siła przez radość). Co za uciecha dla mieszkańców - wszystkie łóżka wyprzedane, a wpływy z wynajmu stały się poważną pozycją w budżetach domowych. Materiały źródłowe z tego okresu podają, że miasto corocznie gościło ok. 10 tyś. wczasowiczów na pobyt ponad 3 doby. Ten poziom utrzymał się do pierwszych lat U wojny św. i z uwagi na brak kwater nie ulegał wahaniom w górę. Patrząc z dzisiejszej perspektywy liczby te nie porażają swoją wielkością. Współcześnie do Łeby przyjeżdża 30-krotnie więcej wczasowiczów, niż przed 80 laty.      Co w latach 30-tych miało do zaoferowania swoim gościom to urocze miasteczko, oprócz pięknych plaż, pachnących lasów i ruchomych piasków? Zacznijmy od zakwaterowania. Głównym filarem tych usług były kwatery prywatne, które mogły zapewnić dach nad głową ok. 70-80 proc. gości. Pozostali mieli do dyspozycji kilka hoteli, a właściwie hotelików i przeznaczonych wyłącznie pod wynajem pensjonatów. Najjaśniejszym punktem na turystycznej mapie miasta był Kurhaus (dom kuracyjny) - przepiękny zameczek nad samym morzem, który do dziś króluje nad łebskimi plażami. Jego część mieszkalna składała się z 40 komfortowo wyposażonych pokoi i kilku wspólnych łazienek, czyniąc go największym i najdroższym hotelem wmieście. Niewątpliwym atutem Kurhausu była jego znana z dobrej kuchni restauracja. W okresie międzywojennym stanowił on centrum życia towarzyskiego wakacyjnej Łeby. Niejednokrotnie w jego progach gościli ludzie znani z pierwszych stron gazet. Według dzisiejszych realiów pojedynczy nocleg kosztował tam wtedy 70 zł, natomiast na kwaterze prywatnej od 35 do 40 złotych.
     Oczywiście, żeby zadowolić turystę trzeba mu zapewnić przyzwoitą aprowizację. Miejscowe hotele i pensjonaty zazwyczaj posiadały w ofercie całodzienne wyżywienie, więc ich goście mieli ten problem z głowy. Również wiele kwater prywatnych oferowało pełne lub częściowe utrzymanie. Pozostali mieli do dyspozycji 12 całorocznych restauracji, w których oferowano posiłki i napitki, dostosowane do każdej grubości portfela i wrażliwości podniebienia. Niektóre z tych lokali tętniły specyficznym, knajpianym życiem od rana do wieczora, bez względu na porę roku. Było to związane z niebywałym zamiłowaniem przedwojennych łebian do napoi wyskokowych i ich przywiązaniem do konkretnego lokalu. Najtańsza restauracja, plasująca się przy tym nisko w rankingu miejscowej gastronomii, znajdowała się na dworcu kolejowym. Natomiast naj wykwintniej, a przy tym i najdrożej, było w restauracji Domu Kuracyjnego. Mała gastronomia opierała się na kilku smażalniach ryb i punktach z kiełbaskami i kurczakami pieczonymi narożnie. Jeden takie rożen znajdował się na dzisiejszej plaży A w pobliżu wejścia głównego i cieszył się dużą popularnością.
     Zaopatrzeniem w pieczywo zajmowały się 4 piekarnie. Oprócz kupna chleba i bułeczek, można było tam zjeść śniadanie, albo wpaść na apetyczne ciastko. Każdy z tych zakładów prowadził też działalność cukierniczą. Piekarnia Helmuta Börke, mieszcząca się w budynku przy dzisiejszej ul. Kościuszki 6l, posiadała w swojej ofercie również lody. W ciepłe dni wytwarzano ich ok. 80 kg. Kilka sklepów z artykułami spożywczymi i kolonialnymi oraz po jednym mięsnym i nabiałowym,spokojnie sobie radziły z zaspokojeniem popytu na oferowane towary. Klienci o zasobniejszych portfelach chętnie robili zakupy w dobrze i luksusowo zaopatrzonych delikatesach Wilhelma Paetscha przy dzisiejszej ul. Kościuszki 56. Oprócz miłośników zamorskich specjałów, wytwornych czekoladek czy drogich cygar i alkoholi, częstymi gośćmi byli tam amatorzy fotografii. W sklepie przyjmowano zlecenia na wywołanie zdjęć z terminem odbioru na drugi dzień. Ciekawostką jest, że placówka ta prowadziła jedyną wmieście stację benzynową, a dystrybutor stał przy krawężniku. Przy niewielkiej wówczas liczbie samochodów to wystarczało. Sklep w tym miejscu działa do dzisiaj, aktualnie pod szyldem "Delikatesy 9-ka".
     Na udane wakacje składają się nie tylko wylegiwanie na plaży i błogie lenistwo, ale też ciekawe imprezy kulturalne i rozrywkowe. W przedwojennej Łebie największa i najważniejsza z nich miała miejsce na początku sezonu, w ostatnią sobotę czerwca. Był to dzień dorocznych zawodów o tytuł króla strzelców Bractwa Strzeleckiego, będący zarazem dniem wielkiego festynu organizowanego dla gości i mieszkańców. Miejscowe wyszynki i restauracje ustawiały na placu za obecnym kinem kramy z kiełbaskami, szaszłykami, grochówką, piwem i innymi napitkami. Nie zabrakło wesołego miasteczka i stoisk że słodyczami i zabawkami dla dzieci. Wieczorem dla dorosłych była zabawa taneczna, nakręcana skocznymi rytmami kapeli.
     Dom Kuracyjny i jedna z kawiarń, która posiadała duży ogródek, codziennie popołudniami organizowały bezpłatne koncerty na wolnym powietrzu, w wykonaniu kilkuosobowych orkiestr. Wczasowicze chętnie .w nich uczestniczyli, bo każdy mógł tam przyjść i przy kufelku lub lampce wina posłuchać modnych szlagierów. Wydarzeniem, które z dzisiejszej perspektywy wydaje się nieco retro, była potańcówka na plaży. Organizowano je od czasu do czasu, zazwyczaj w pogodne dni po południu. Również tam przygrywała orkiestra.
     Dawna Łeba nie była ostoją kinomanów. Pierwsze stałe kino powstało dopiero w 1939 r. i mieściło się w dawnej sali tanecznej restauracji Möllera przy dzisiejszej ul. Kościuszki 19. Seanse odbywały się dwa razy w tygodniu, zazwyczaj przy pełnej widowni. Wcześniej do jednego z lokali przyjeżdżało kino objazdowe, jednakże czyniło to zaledwie kilka razy w roku. Wszystkich ówczesnych atrakcji niestety nie sposób tu wymienić.
     Przedwojenni mieszkańcy Łeby często wspominali o niesamowitej, radosnej i nieco baśniowej atmosferze towarzyszącej letniej kanikule. Nikt się wtedy nie przejmował, że w mieście tylko kilka ulic posiadało nawierzchnię utwardzoną, że dla zażycia kąpieli higienicznej trzeba było się pofatygować do łaźni miejskiej, a liczne wędzarnie ryb powodowały olbrzymie zadymienie powietrza. To miasteczko posiadało i w dalszym ciągu posiada jakąś irracjonalną, fluidalną łączność z osobami tu przebywającymi lub związanymi z nim w inny sposób. Cieszę się, że i ja się do nich zaliczam, czego i Państwu życzę.

Materiały zaczerpnięte z artykułu : Echo Ziemi Lęborskiej piątek 17 lipca 2015 Jarosław Gburczyk db.lebork@prasa.gda.pl

Copyright © 2003 leba.biz
Strona korzysta w niektórych częściach z plików cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce lub zrezygnować z przeglądania strony.
Regulamin, cookies i polityka prywatności …